Biblioteka szkolna zaprasza do zapoznania się ze zwycięską pracę autorstwa Magdaleny Koneckiej z kl. II "a" Liceum Ogólnokształcącego, która wygrała konkurs na najlepszą recenzję książki.

RECENZJA KSIĄŻKI „MARSJANIN” ANDY’EGO WEIRA

Ta książka przyciągnęła moją uwagę jeszcze w gimnazjum. Wtedy nie znalazłam dla niej czasu, lecz gdy w liceum dostrzegłam ją na półce ze świeżymi nabytkami szkolnej biblioteki, jak piorun poraziło mnie uczucie, że teraz muszę ją przeczytać.

Książka w głównej mierze traktuje o… Marsie. Nie jest to duże zaskoczenie, choć, prawdę mówiąc, powinnam raczej wspomnieć coś o głównym bohaterze, a nie o pozbawionej jakichkolwiek form życia planecie. Jednak mimo wszystko to Mars (w postaci lekko spersonifikowanej) jest „wrogiem” astronauty Marka Watneya, którego oczami poznajemy całą historię. A historia jest istotnie zaskakująca.

Narracja zaczyna się raczej brzydkim wyrażeniem: „Mam przesrane”. Tak Mark rozpoczyna swój pierwszy wpis do dziennika załogowej misji na Marsa. Nie jest to raczej typowa reakcja dla kogoś, kto pozostał sam na bezludnej planecie. Powinien panikować, ale on, choć jest świadomy powagi swojego położenia, woli patrzeć na wszystko z przymrużeniem oka. A co się takiego stało, że musi walczyć o przetrwanie? Mark dokładnie nam to opisuje. Żeby za wiele nie zdradzać, dość powiedzieć, że reszta jego załogi odleciała z przeświadczeniem, że ich kolega nie żyje. Nasz bohater trzyma się całkiem dzielnie. Nie jest to jedynie zasługa zimnej krwi, ale – w większym stopniu – poczucia humoru. Małą próbkę mamy już na pierwszej stronie książki i jest tego więcej, czy to pod postacią drobnych żarcików, czy zabawnych sytuacji. Każdy znajdzie coś dla siebie. Mówię z doświadczenia, bo gdy zrywałam boki ze śmiechu z powodu pewnego fragmentu, moja mama, która też czytała „Marsjanina”, przyznała, że tego momentu akurat nie rozumiała, ale za to urzekł ją inny.

Oczywiście literatury fantastycznonaukowej nie sposób nie rozpatrywać pod kątem technologii, nauki i przyszłości. Kwestia tej ostatniej jest oczywista: na razie do wylądowania na Czerwonej Planecie mamy jeszcze daleko. Jeżeli chodzi o rzetelność autora, to dla mnie wszystkie opisy techniczne brzmią wiarygodnie. Ale nie jestem naukowcem i nie mnie to oceniać. Ważne, że są podane w przystępnej formie, językiem charakterystycznym dla głównego bohatera. Zresztą, zawsze można się cofnąć o parę stron, żeby się nie pogubić, o czym mowa. Cenny jest też sposób przedstawienia sławnej NASA. Choć nigdy tam nie pracowałam, odniosłam wrażenie, że obraz jej pracowników jest całkiem autentyczny. Nie filmowy, ale ludzki. Bohaterowie mają swoje uczucia, każdy troszeczkę inne. Jest Mark, sam w kosmosie, jest personel w Houston, jest załoga statku, gdzieś pomiędzy Marsem a Ziemią…

Polecam tę książkę nie tylko koneserom science fiction. Można ją czytać i rozpatrywać od strony psychologicznej, można się nią też po prostu cieszyć. Lektura lekka, jeśli tego chcemy, może też być przedmiotem głębszej refleksji, na przykład nad prawem do ryzykowania życia ludzkiego w imię podboju kosmosu. Tych, którzy zaczną tęsknić za Markiem Watneyem, odsyłam do filmu „Marsjanin” w reżyserii Ridleya Scotta, ale wszystkim Czytelnikom przypominam żelazną zasadę: najpierw przeczytaj, potem oglądaj. To dla Waszego dobra, żebyście sobie nie popsuli zabawy.

weir

Opublikował: Piotr Błażejczyk